niedziela, 28 lutego 2010

Okuribito (Pożegnania) - film

Dzisiaj miał być dzień sprzątania, ale znajomy wyciągnął nas do kina na japoński film 'Pożegnania'. Wiem, że wcześniej coś o tym filmie czytałam, ale ni w ząb nie pamiętałam czy opinia była pochlebna, czy raczej krytyczna.
Akcja zaczyna się podczas obrzędu pochówku młodej dziewczyny (która jednak dziewczyną nie była) zmarłej wskutek samobójstwa. Cała scenka jest lekka, nawet momentami absurdalnie humorystyczna. Jednak za chwilę następuje retrospekcja - jesteśmy na koncercie orkiestry, w której na wiolonczeli gra nasz główny bohater. Pełnia szczęścia. Niestety, nie trwa ono długo, orkiestra zostaje rozwiązana. Daigo oddaje nowokupioną wiolonczelę do sklepu i z żoną pod pachą wyjeżdza do rodzinnego miasteczka, gdzie czeka na niego domek odziedziczony po matce zmarłej dwa lata wcześniej. Zaczynają się poszukiwania pracy. W końcu wpada na ogłoszenie, z którego wywnioskował, że jest to praca w branży turystycznej. Wizyta w biurze nie pozostawia złudzeń, szukają pomocnika przygotowującego zmarłych do ich ostatniej drogi. Daigo sceptycznie podchodzi do pomysłu podjęcia się tej pracy, jednak posadkę przyjmuje, nie mówiąc jednak żonie, w jakim fachu przyszło mu robić.
Pierwsze zlecenie bohatera, jego reakcje, codzienne peryperie, i tak docieramy do punktu wyjścia, czyli sceny z ceremonią przy młodej samobójczyni.
Na tym jak dla mnie mogłoby się z sukcesem skończyć, potem niestety jest tylko gorzej. Nie lubię, kiedy film ciągnie się jak flaki z olejem, a ja coraz bardziej zapadam się w fotel z dłonią na oczach. Dalej jest już tylko gorzej: po całkiej udanym początku nadchodzi fala przesyconej ckliwości, łzawych scenek, łopatologicznego tłumaczenia i podkreślania grubą czerwoną krechą różnicy między śmiercią a narodzinami, życiem; różnorodnością tytułowych pożegnań w życiu. Ojciec umiera, ale żona jest w ciąży (swoją drogą też dobry wątek, mija cała zima i kawałek wiosny, zanim żona mówi Daigo, że jest w ciąży, ale pewniej ja się czepiam). Pada śnieg, a za kilka scen już zielone pączki spod niego przebijają.
Generalnie w drugiej części filmu (czyli od momentu zakończenia retrospekcji) przewijają się wątki poboczne, które trochę psują cały efekt. Nie lubię prymitywnych wyciskaczy łez, za to lubię na filmie myśleć i nie mieć wszystkiego wywalonego jak na talerzu. Na sali co chwila słychać było pochlipywania na wskroś wzruszonych widzów.
Ach i byłabym zapomniała, na duży plus można zaliczyć grę szefa zakładu pogrzebwego (Tsutomu Yamazaki), aktorstwo świetne i na pewno niejeden mógłby się od niego nieco poduczyć.
Film kontrastowy - momentami całkiem zabawny i na poziomie, by chwilę później móc powiać totalną tandetą. Nastawiałam się na coś nieco lepszego. Ale przynajmniej zaliczyłam pyszne ciacho marchewkowe na śniadanie :)

6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz